piątek, 22 września 2017

ROZDZIAŁ 3 część 1


Kolejny dzień w restauracji. Pomimo że pracowałam tu od niedawna, zdążyłam zauważyć rutynę, jaka powtarzała się, każdego niemal, dnia. Na początku zmiany, bardzo spokojnie, tylko sporadycznie pojawiał się jakiś gość, wśród nich, zawsze o godzinie jedenastej, swoją obecnością zaszczycał nas pan Route. Następnie lunch i zaczynała się zabawa.
Od tej pory, praktycznie już do końca panował naprawdę duży ruch. Czasem nie mieliśmy nawet możliwości usiąść. Biegaliśmy od stolika do stolika. Miało to oczywiście swoje plusy, im więcej obsłużonych ludzi, tym większe szanse na napiwki, a na to nie mogliśmy narzekać. Lubiłam te spokojne początki dnia, mogłam nastawić się na pracę i przemyśleć wiele rzeczy.
  Od kiedy spotkałam pewnego prezesa, często zaprzątał mi głowę. Moje poukładane i zaplanowane dotąd życie, zaczęło być chaotyczne. Nawet Alex zauważyła, że byłam rozkojarzona. Zaczęła martwić się moim dziwnym zachowaniem i brakiem regularnego planu na każdy dzień.
Coraz częściej zdarzało mi się odpływać do świata myśli i fantazji. Traciłam kontakt z rzeczywistością i teraźniejszością. Nie było to spowodowane tylko poznaniem mężczyzny, choć w pokrętny sposób łączyło się z nim, ale nie bezpośrednio.
W mojej głowie regularnie, od kilku lat, powracały bolesne wspomnienia. Każdy nowo poznany facet, nie byłam pewna, czy tym razem chodziło o Nicka, czy Routa, wywoływał lawinę wspomnień i gigantyczne wyrzuty sumienia. Przeszłość zalewała mnie, a ja topiłam się w niej, samotnie.
Był piękny, słoneczny, kwietniowy dzień, przyroda budziła się do życia, jak co roku na wiosnę. Ja też powinnam zrobić coś ze swoim. Poszukać pracy w agencji, zacząć znów planować każdy dzień, może zbliżyć się do Nicka.
Dziś byliśmy umówieni. Spotykaliśmy się dość często i dobrze nam było w swoim towarzystwie, istniało między nami jakieś połączenie duchowe, albo telepatyczne, rozumieliśmy się prawie bez słów. Nawet przebiegło mi kilka razy przez myśl, że to moja bratnia dusza, choć nie byłam pewna, czy wierzyłam w tego typu rzeczy.
On był całkiem przystojny i sprawiał wrażenie zainteresowanego. Czego chcieć więcej?  Co prawda nie miałam jeszcze motyli w brzuchu, ale to przyjdzie z czasem, a przynajmniej miałam taką nadzieję.
Jednak przeszłość, którą zepchnęłam gdzieś na koniec umysłu, o której nie myślałam od dawna, powoli powracała i niszczyła nadzieję.
Pomimo swoich dwudziestu czterech lat, tylko raz byłam w prawdziwym związku, zakochana do szaleństwa. Matt, mój chłopak, też mnie kochał, okazywał mi to każdego dnia. Trzy wspólne lata, to jedyne szczęście, jakie mnie spotkało. Choć do najlepszych, mogłam zaliczyć jeszcze cztery pierwsze lata życia, spędzone z tatą, ale tego okresu prawie nie pamiętałam.
            Matt był wyjątkowy, dla mnie idealny. Myślałam, że będziemy razem do końca życia. I tak było. Pewnego dnia wraz z rodzicami wracał od dziadków, z rodzinnego obiadu, na który nie mogłam pojechać, bo rozchorowałam się i gorączka mi to uniemożliwiła. Podczas powrotu uderzyli w drzewo. Jedyne, samotne drzewo, stojące przy ulicy.
 Tylko on zginął, rodzice wyszli cało, zaledwie z lekkimi obtarciami. Kilka miesięcy później dowiedziałam się, że ojciec, który prowadził samochód, był pod wpływem alkoholu. Nie wybaczyłam mu tego do dziś. Nie mogłam się z tym pogodzić.
Po tym wydarzeniu przeszłam załamanie nerwowe, ciężką depresję. Ból po stracie był tak ogromny, że nie radziłam sobie z nim, nawet nie usiłowałam tego robić. Też chciałam umrzeć. Wydawało mi się, że już nigdy się nie uśmiechnę, że nigdy nie będę szczęśliwa. 
On był jedyną bliską mi osobą, moją ostoją. Był całym moim światem, dla niektórych to takie banalne, ale ja czułam to całą sobą, każdą komórką ciała. Ten ból rozrywał mnie od środka i uniemożliwiał nawet względnie normalne funkcjonowanie.
Przez wypadek i skutki, jakie po nim nastąpiły, przez ponad rok siedziałam zamknięta w domu i nieustannie płakałam, straciłam kontakt ze wszystkimi znajomymi, wydawało mi się, że nikogo nie potrzebowałam. Nawet nie rozpoczęłam studiów, zapomniałam o nich, pogrążona w samotności i smutku, ogromnym smutku oraz żalu do świata.
Z matką i jej nową rodziną nigdy nie łączyło mnie zbyt wiele. Zawsze stałam z boku, odtrącona. To Matt dawał mi poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji. Przysięgłam sobie, że już nigdy się nie zakocham. Jeśli jeszcze raz miałabym przechodzić przez utratę kogoś bliskiego, po prostu nie przeżyłabym tego, nie byłabym w stanie drugi raz się pozbierać. Nawet jeśli ta osoba zwyczajnie by odeszła, nie zginęła, dla mnie to byłaby taka sama strata.
Matka nawet nie próbowała mi pomóc, pozostawiając wszystko własnemu biegowi. Paradoksalnie to ona sprawiła, że zaczęłam myśleć ponownie o studiach. To jej trudne słowa, brak serca i empatii doprowadziły do myśli, że musiałam się stamtąd wyrwać, a jedyny sposób, jak mi się wydawało, to studia.
Z biegiem miesięcy i lat próbowałam kilka razy się z kimś związać, ale bezskutecznie. Ciągle prześladowało mnie poczucie, że zdradzałam miłość swojego życia. Poza tym, albo przede wszystkim, powstrzymywał mnie ogromny, nieopisany, paraliżujący wręcz strach przed ewentualną stratą.
            Nagle z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi restauracji. Dziś, podobnie jak co dzień, pojawił się ten niesamowicie seksowny mężczyzna. Zawsze siadał przy „tamtym” stoliku i zawsze, za moją namową, obsługiwał go Martin.
Właśnie  rozpoczynałam przerwę. Zrobiłam kawę i chciałam udać się na zaplecze, kiedy w drzwiach zjawił się Nicka. Uśmiechnęłam się szeroko, gdy do mnie podchodził.
— Cześć księżniczko — powiedział zadziornie, jego entuzjazm zawsze mi się udzielał. — Chciałem ci zrobić niespodziankę.
— Hej przystojniaku — odpowiedziałam, a na mojej twarzy rozkwitł szeroki uśmiech. — Właśnie mam przerwę. Napijesz się kawę?
— Pewnie, z tobą zawsze — puścił mi oczko.
            To niesamowite, jak szybko działała na mnie obecność tego faceta. Jeden jego uśmiech, jedno zdanie sprawiało, że zapominałam o wszystkich smutkach. Wiedziałam jednak, że to tylko tymczasowa ulga. 
          Przygotowałam Kawę dla Nicka i usiedliśmy przy jednym ze stolików. Jego obecność poprawiała mi humor.
— Mam dla ciebie dobrą informację — w jego oczach zobaczyłam radość. — Wspomniałaś kiedyś, że szukasz pracy. Nadal to robisz?
— Tak. W weekend się tym zajmę.
— Mój ojciec poszukuje osoby, która pomogłaby nam w reklamie. Ogólnie zajmie się wizerunkiem firmy. Pomyślałem, że mógłbym cię polecić — spojrzeliśmy sobie w oczy, ja w jego dostrzegłam, poza wiecznym optymizmem, niepewność. — Wiem, że chciałabyś zajmować się wieloma markami, ale to chyba całkiem dobry start.
— Naprawdę!? — krzyknęłam zaskoczona. — To niesamowite, pewnie, że bym chciała — pełna entuzjazmu, rzuciłam się przez niewielki stolik i przytuliłam człowieka, który przybył na ratunek mojej egzystencji.  
Poczułam się szczęśliwa. Rozpierała mnie prawdziwa radość. Nick dał mi nadzieję na spełnienie marzenia i na zmianę w życiu, której pragnęłam.
Coś jednak burzyło moje zadowolenie, miałam wrażenie, że okrywa mnie niewidzialny, przytłaczający ciężar. Moje oczy, jakby przyciągane magnesem, poza moją kontrolą, powędrowały do  innego stolika i napotkały intensywne spojrzenie czekoladowych otchłani.
Mimo iż siedział w pewnej odległości, widziałam, że jego oczy zdawały się być rozsadzane od środka przez złość i rozczarowanie. Nieprzerwanie na mnie patrzył, czułam, że płonę od jego niebezpiecznego wzroku. Mężczyzna wydał mi się spięty. Wstał i z zaciśniętymi pięściami opuścił lokal.
Cholera wyglądał z tyłu równie dobrze, jak z przodu. Gdybym miała nadal widywać go tak często, byłabym zmuszona, na wszelki wypadek, nosić wkładki higieniczne.
— Możesz przyjść na rozmowę w czwartek? — zapytał Nick, brutalnie ściągając moje myśli do rzeczywistości.
— Oczywiście — starałam się nadal brzmieć radośnie, wesoło, co było trudne, bo mój umysł wyruszył już w podróż za mężczyzną, opuszczającym restaurację.
— Jak już zaczniesz pracę, będziemy częściej się widywać.
Nastąpiła delikatna zmiana jego nastroju, a do oczu zakradła się powaga. Czy wyczuł moją zmianę? Czy to tylko dziwny zbieg okoliczności?
— JEŚLI zacznę pracę dla twojego ojca — odpowiedziałam, podkreślając pierwsze słowo.
— Już ja tego dopilnuje — przykrył moją dłoń, swoją. — Nie przepuszczę takiej okazji.  
Z moich ust zniknęły resztki uśmiechu. Patrzył na mnie, powstało między nami napięcie. Coś się zmieniło. Wesoła, radosna atmosfera zniknęła, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zrobiło się niezręcznie a melancholia otoczyła nas szczelnie. Nie wiedziałam tylko, czy Nick odczuwał to tak samo mocno, jak ja?
— Muszę wracać do pracy — rzekłam poważna.
— Dobrze. Do zobaczenia wieczorem księżniczko — dodał ze smutnym, wymuszonym uśmiechem na ustach. To nie była dobra wróżba na wieczór.

1 komentarz:

  1. O proszę jaki kumpel dobry, załatwił robotę. Szkoda, że takich zazwyczaj się nie docenia i nieświadomie ich wykorzystuje.

    OdpowiedzUsuń