sobota, 14 października 2017

ROZDZIAŁ 5 część 1


— Ben! My wychodzimy! — krzyknęłam do szefa, stojąc już w drzwiach restauracji.
            — Dobra, ja też niedługo uciekam — odpowiedział. — Zamknijcie drzwi.
            Wyszłam z restauracji razem z Martinem. To był długi, męczący dzień. Od lunchu do zamknięcia mieliśmy prawdziwy kocioł. Jakaś inwazja, zjawiło się mnóstwo gości i biegaliśmy jak poparzeni, ledwo wyrabiając się ze zbieraniem i roznoszeniem zamówień. Nie udało mi się nawet znaleźć chwili, aby wyskoczyć do toalety.
— Daleko mieszkasz? Mogę cię podwieźć — zaproponował Martin.
— Nie dzięki — uśmiechnęłam się. — Pójdę na piechotę. Mam do domu kilka minut.
— To może cię odprowadzę? — zapytał.
— Dzięki, ale chce pobyć sama — odpowiedziałam. — Mam kilka spraw do przemyślenia.
— Chodzi o tego kretyna, co przyłazi codziennie? — ściągnął brwi i spojrzał na mnie ze złością. — Nie lubię go, ma zły wpływ na ciebie.
— Skąd możesz to wiedzieć? — odrzekłam poirytowana, starając się zachować resztki spokoju.
Jeszcze nie do końca zeszły ze mnie nerwy spowodowane sprzeczką z jednym pijanym klientem, który przez cały wieczór był gburowaty i traktował mnie z góry, wmawiając, że od tego jestem, żeby usługiwać takim „Panom” jak on.
Cierpliwie, z kamienną twarzą, choć doprowadzona wewnętrznie do wrzenia, wysłuchałam wywodu na temat tego, kto jest lepszego sortu  i ma większe prawa, bo ciężką pracą pokonali, takich jak ja, życiowych nieudaczników, po czym próbował zapłacić zablokowaną kartą. Wtedy nie wytrzymałam, nerwy mi puściły i z moich, wykrzywionych w grymasie mściwego uśmiechu ust, wypłynął swobodnie jakiś złośliwy, przynoszący mi ulgę i satysfakcję tekst o parobkach prawdziwych ludzi sukcesu, którym wydawało się, że mogą wszystko, podczas gdy mogli mniej od nieudaczników kelnerów, których przynajmniej stać na posiłek w restauracji. Przez zmęczenie łatwo popadałam w złość i pozwalałam wyprowadzić się z równowagi.
— Widzę, jak się przy nim zachowujesz — przywołał Martin moje myśli do teraźniejszości. Zrobił krok w moją stronę. — Traktuje cię jak swoją ofiarę, a ty mu na to pozwalasz.
— Wybacz, ale to nie twoja sprawa — w moim głosie wzbierała złość, którą bardzo starałam się pohamować. — Lepiej odpuść.
— On nie jest dla ciebie odpowiedni — zrobił kolejny krok w moją stronę.
Nigdy nie rozmawiałam z Martinem na prywatne tematy, choć były ku temu okazje, i pomimo że często spędzaliśmy czas razem w oczekiwaniu na klientów, to skąd mógł to wiedzieć? Poczułam się przytłoczona i zdezorientowana.  Stał zdecydowanie za blisko, dzieliło nas jedynie kilkanaście centymetrów. Bardzo wyraźnie docierał do mnie zbyt mocny, jednak zapadający w pamięć zapach jego perfum. Wiedziałam, że powinnam odejść, jeśli nie chciałam dopuścić do niezręcznej, niekomfortowej dla nas obojga sytuacji.
— Muszę już iść, przyjaciółka na mnie czeka z kolacją — skłamałam szybko, bez mrugnięcia okiem. — Do zobaczenia w piątek.
— Ok, przepraszam — spuścił głowę ze skruchą, choć miałam wrażenie, że udawaną to zrobiło mi się go odrobinę żal. — Nie powinienem się wtrącać. Do zobaczenia — powiedział i szybko skierował się w stronę samochodu.
            Wracałam do domu. Przez późną porę minęłam tylko kilka osób spacerujących z psami albo biegających. Byłam zmęczona, chciałam przewietrzyć umysł i przestać myśleć, odprężyć się i zrelaksować. Aby zająć czymś głowę i nie myśleć o sprawach, o których ostatnio myślałam zdecydowanie zbyt często, w każdą wolną chwilę, ułożyłam w głowie plan na wieczór. Dokładny, co do minuty. Taki jaki kiedyś robiłam na całe dnie. Alex zapewne została u Jacka, więc jej nie uwzględniłam.
1.         Przygotowanie kolacji i zjedzenie — godzina (makaron z sosem serowym).
2.         Posprzątanie po kolacji — piętnaście minut.
3.         Prysznic plus podstawowy zastaw wieczorny — pół godziny.
4.         Czytanie książki w łóżku — czterdzieści pięć minut.
Wszystko razem dwie i pół godziny. Było już późno, dłuższego planu nie potrzebowałam. Nic więcej poza ustalonymi punktami, co skutkowało brakiem czasu na myśli i zadręczanie się.
            Tylko wilgotny jeszcze but nie dawał zapomnieć. Przypominał o zmysłowym, doskonałym pocałunku, dokładnie takim, jaki wcześniej rozgrywał się w mojej głowie dziesiątki razy, na który czekałam od pierwszego spotkania z Jackobem. O spacerze, który był zaskakująco romantyczny i do bólu schematyczny, ale paradoksalnie, w wykonaniu tego mężczyzny, zadziwiający.
A może tylko takie były moje odczucia. Wyidealizowałam sobie tego mężczyznę i wszystko, co robił, zdawało mi się fajniejsze, niż było w rzeczywistości. Dzisiejsze spotkanie zdecydowanie zaostrzyło mój apetyt. Dowiedziałam się, że nie potrafię się oprzeć pokusie. Już nie byłam nawet pewna, czy chcę się jej opierać.
Tak niewiele potrzebowałam, aby ktoś zawrócił mi w głowie. Dotychczas skutecznie się przed tym broniłam, teraz jednak moja bariera ochronna przed mężczyznami zdawała się osłabiać, przenikało przez nią coś, co wcześniej tylko się ocierało, ścierając  na pył. Pozwoliłam się opętać.
            Weszłam do mieszkania pogrążona we wspomnieniach i marzeniach. Poczułam cudowny zapach sosu serowego. Przez wielu znienawidzonego,  przeze mnie lubiany. Spojrzałam w kierunku kuchni i zobaczyłam wściekle pomarańczową kokardę, krzątającą się między blatami,  Alex.
— Cześć — powiedziałam, a na usta automatycznie wkradł się szeroki uśmiech. — Nie spodziewałam się ciebie tu dzisiaj.
            Cały mój plan legł w gruzach w minutę. Ucieszyłam się, widząc ją. To niesamowita dziewczyna i w dodatku potrafiła czytać w moich myślach, sądząc po zapachu, przygotowała zaplanowaną przeze mnie kolację.
— Hej! — podbiegła do mnie i uścisnęła. — Powiedziałam Jackowi, że dziś mamy baaabski wieeeczór — jej biodra falowały w rytm melodyjnych słów, a ręce zatańczyły, do tylko nam znanej, melodii. 
— Zdajesz sobie sprawę, że zrujnowałaś mój misternie ułożony plan na wieczór? — zapytałam z udawaną złością.
— Pewnie — uśmiechnęła się radośnie. — Nie ma za co — dodała i cmoknęła mnie w policzek.
— Mój plan przewidywał makaron z sosem serowym. — Tym razem ja ją cmoknęłam w policzek radośnie. — Dziękuję. Czasem myślę, że jesteś czarownicą.
— Czarodziejką, jak już — zamrugała uroczo, szybko powiekami. — Chodź. Idziemy jeść.
            Spokojnie zjadłyśmy kolację w ciszy, bez zbędnych rozmów, jakby każda z nas układała plan, czym chciałaby się podzielić z przyjaciółką. Ponieważ Alex gotowała, ja postanowiłam posprzątać po posiłku. Kiedy skończyłam, sięgnęłam po miskę na chipsy i kieliszki na wino. Moja przyjaciółka zabrała wypełniacze do naczyń, które niosłam i przeszłyśmy do salonu, gdzie było zdecydowanie wygodniej. Włączyłam cichą muzykę.
— Mam Ci tyle do opowiadania — rzuciłam, zmierzając w stronę kanapy. — Ale ty pierwsza, opowiadaj.
— Jack zaprosił mnie na wspólny wyjazd — zaczęła. Starała się być spokojna, ale już wyczuwałam wzbierającą w niej euforię. — Nie chce zdradzić, gdzie mnie zabiera. Mówi, że to niespodzianka – nie mogła usiedzieć spokojnie w miejscu.
— Wspólny wyjazd? Niespodzianka? Chyba mam pewne podejrzenia. — Jej entuzjazm zaczynał mi się udzielać, a nawet poczułam muśnięcie wzruszenia, kiedy dotarło do mnie, jakie zamiary miał Jack. — A zdradził cokolwiek?
— Tylko termin, żebym mogła się przygotować. — Oczy Alex błyszczały za każdym razem, kiedy mówiła o swoim facecie. — Wyjeżdżamy w piątek — pisnęła radośnie.
— Już w piątek? Tak szybko? — zapytałam zaskoczona. — Kiedy wracacie?
— Lecimy tylko na weekend, ale i tak niesamowicie się cieszę. — Jej oczy potwierdzały to, co mówiła.
— Ciekawe co planuje? I gdzie mnie zabiera? — biło od niej szczęście z taką siłą, że dotarło do mnie i zaczęło unosić się w powietrzu, poczułam to samo. — To takie romantyczne. Mam najlepszego faceta pod słońcem. Jak ja się mu odwdzięczę? Muszę wymyślić coś specjalnego. Może lot balonem. Myślisz, że mu się spodoba? — zasypała mnie słowotokiem, za którym ledwo nadążałam.
— Zgodzisz się po prostu — powiedziałam radośnie, unosząc delikatnie ramiona
— Może skok ze spad… Co? — dotarło do niej nagle, co powiedziałam.
— Już się zgodziłam z nim lecieć. Czy ty mnie słuchasz? — wyglądała na zbitą z tropu i zdezorientowaną.
— Oczywiście, że słucham i nawet staram się nadążać z rozumieniem — postanowiłam nie uświadamiać jej, po co Jack zabierał ją na romantyczną wycieczkę.
 Niech to będzie niespodzianka — pomyślałam. Byłam przekonana, że taki właśnie był plan Jacka, zachować wszystko w tajemnicy. Z pewnością przygotował coś wyjątkowego na tę okoliczność i planował to od dawna.
— Rozmawiałam dziś z ojcem. — zmieniła temat i trochę się uspokoiła albo spoważniała. — Zaproponował, żebym od przyszłego tygodnia zaczęła przejmować jego obowiązki w studiu.
— To świetnie. Gratuluje! — przytuliłam ją mocno podekscytowana.
— Od zawsze na to czekałam — powiedziała z dumą jednocześnie trochę przygaszona. — To było moje marzenie.
— Wiem kochanie, dlatego strasznie się cieszę. Jesteś świetną panią fotograf. Dasz sobie radę. — Byłam przekonana, że nadawała się do tego, jak mało kto nie dlatego, że to moja przyjaciółka, ona naprawdę miała do tego dryg.
— Boję się trochę. Prowadzenie Studia fotograficznego to nie pstrykanie zdjęć. To o wiele więcej obowiązków — spoważniała jeszcze bardziej a ja wyczułam strach od niej bijący.
— Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, to masz mnie i Jacka — starałam się ją uspokoić — Zawsze możesz poprosić nas o pomoc.
— Jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie — powiedziała. Dokładnie widziałam w jej oczach, że nie pozbyła się obaw, ale postanowiła zmienić temat. – A teraz opowiadaj, co takiego się wydarzyło, że cię nie poznaję ostatnio?
— Poznałam kogoś — rzekłam bezpośrednio, bez owijania w bawełnę. Jej oczy zrobiły się wielkie ze zdziwienia.
Opowiedziałam wszystko, co się wydarzyło od rozmowy kwalifikacyjnej. O moich obawach i obsesji na punkcie Jackoba. No i o wszystkich wpadkach, które rozbawiły Alex prawie do łez. Straciłyśmy kompletnie poczucie czasu. Nadrabianie zaległych tematów pogrążyło nas bez reszty. W łóżku wylądowałam dopiero około trzeciej w nocy.

1 komentarz:

  1. Spodziewałam się, że Alex nawet do normalnej pracy się nie nada, tylko pójdzie pod skrzydła rodziców. Nie lubię ludzi jej pokroju, jest pusta, żałosna i właściwie nic sobą nie reprezentuje.

    OdpowiedzUsuń