czwartek, 5 października 2017

ROZDZIAŁ 4 część 1


Nick odprowadził mnie do domu. Mieszkanie było puste, Alex coraz częściej zostawała u Jacka. To tylko kwestia czasu aż się do niego przeprowadzi. Praktycznie to już się stało. W domu widywałam ją sporadycznie, kiedy przychodziła po następne ubrania, czy inne drobiazgi. Już nawet łazienka przestała być moją samotnią, jak to bywało kiedyś.
Bardzo cieszyłam się ich szczęściem, ale coraz częściej byłam osamotniona. Wcześniej tęskniłam za takim stanem, a teraz obawiałam się go. Wezbrała we mnie nieodparta potrzeba kontaktu z nią.
Od Ja:
Cześć Wariatko J Zamierzasz dziś wrócić do domu? Ostatnio strasznie tu pusto i cicho bez Ciebie. Nudzi mi się.
Od Alex:
Już tęsknisz? Widziałyśmy się kilka godzin temu. Nie wracam dziś, właśnie zabieraliśmy się za coś bardzo fajnego, może to trochę potrwać ;) Jack kazał Ci przekazać, że też mogłabyś czasem pobawić się w taką grę ;D
Od Ja:
Jasne xD przemyślę sugestie Jacka. Nie przeszkadzam Wam już dłużej. W tym tygodniu rezerwuję sobie jakiś Twój wieczór. Musimy nadrobić zaległości.
Od Alex:
Nazbierało się trochę. Myślę, że to będzie cała noc, a nie wieczór. Wracam do Jacka, nie mogę zostawić go w takim stanie. Odezwę się jutro. Pa :*
Od Ja:
Zajmij się nim porządnie ;) przyjemnej zabawy.
Zalała mnie ogromna fala melancholii, brak towarzystwa na co dzień, robiła swoje. Moje myśli powędrowały do dzisiejszego spotkania z Nickiem. Ogarnęło mnie dziwne  uczucie, którego nie potrafiłam określić, nie potrafiłam nawet sklasyfikować, czy było dobre, czy złe.
Cieszyłam się, że będziemy przyjaciółmi, że nadal będzie gdzieś blisko, w zasięgu ręki. Odczuwałam wewnętrzną potrzebę częstego kontaktu z nim. Jednak w mojej duszy zagnieździł się jakiś niepokój, może nawet żal, że zakończyłam to, co łączyło nas do tej pory, nie dałam szans na rozwinięcie.
Stałam przed dużym oknem, patrzyłam na ulice, na ludzi. Niektórzy byli pełni życia, roześmiani, spotykali się innymi radosnymi postaciami i zmierzali gdzieś razem, stadnie. Inni natomiast zamyśleni, poważni śpieszący do domów, do rodzin albo ukochanych. Każdy wydawał się mieć cel.
Poczułam, że coś straciłam, lecz nie miałam pojęcia co. I znów przytłaczało mnie poczucie egzystencjalnej pustki. Miałam ochotę rzucić uczuciami w ścianę, tak by się rozpadły na tysiące kawałeczków, żebym nie czuła już nic.
Nagle wszystko, co widziałam, stało się rozmazane i zniekształcone. Łzy pociekły po policzkach, a nawet nie byłam ich świadoma. Myliło mi się to, co czułam, z tym, co myślałam, że czułam.
            Chyba jednak potrzebuję faceta albo jakiejś rozrywki – powiedziałam do siebie szeptem.
Może mogłabym zabawić się z boskim panem prezesem? Ostatniej nocy śniłam o nim. To był niesamowicie gorący, perwersyjny obrazek, jakby kompletnie nie mój. Nie miałam pojęcia, że można przeżyć orgazm we śnie. Ciekawe czy w prawdziwym życiu też potrafił robić takie rzeczy? Chyba miałam obsesję na jego punkcie.
Choć odpychałam myśli o Roucie, to ciągle powracały. Moja wyobraźnia przedstawiała mi sceny różnych sytuacji, jakie mogłyby zaistnieć. Niektóre były jednoznaczne, gorące, i takich było najwięcej. Inne dotyczyły normalnego życia, wyobrażałam sobie, jak razem przyrządzamy śniadanie, pijemy kawę i rozmawiamy, tak po prostu.
Nie, ten pomysł zdecydowanie odpadał. Istniałaby szansa, że się zaangażuję, czego panicznie się bałam, ale wiedziałam, że może się zdarzyć i to szybko, a to byłby koniec mnie. To dlatego nigdy nie bawiłam się w jednorazowe przygody. Lepiej odpuścić. Ze świata myśli wyrwał mnie dźwięk telefonu. Zerknęłam na ekran. Mama.
— Cześć mamo.
— Dobry wieczór, Amanda — przywitała się oficjalnie, jak zawsze.
— Co u Ciebie? Wszystko w porządku w domu? — spytałam.
— Gdybyś czasem zadzwoniła albo zaszczyciła nas swoją obecnością, wiedziałabyś. — Wyczułam wyrzuty. — Wszystko w porządku, twój brat rozkręca interes. Jest od ciebie młodszy, ale radzi sobie w życiu dużo lepiej. Powinnaś brać z niego przykład, wiesz?
— Tak, też jestem z niego dumna — poczułam ukłucie zazdrości, którego nawet nie starałam się wypierać. — Ostatnio mam dużo na głowie. Zmiana pracy, koniec szkoły. Czemu was nie było na rozdaniu dyplomów? — zapytałam nieśmiało, jakbym nie miała prawa oczekiwać od niej tego.
— Dziecko, my mamy swoje życie. Nie możemy rzucić wszystkiego, żeby przyjechać do ciebie. 
Zrobiło mi się przykro. Może miała rację, jednak inni rodzice tak właśnie zrobili.
— Nawet nie zadzwoniłaś — powiedziałam przyciszonym głosem, zupełnie jakbym była winna i domagała się niemożliwego.
— Ty też nie dzwonisz, ale masz rację. Gratuluję.
W sekundę poczułam łzy wzruszenia. Pierwszy raz pogratulowała mi czegokolwiek, moje serce wypełniła radość i miłość do niej. Chciałam się znaleźć obok i przytulić, tak jak córka przytula się do matki.
— Udało ci się jakoś ukończyć studia, nigdy nie byłaś zbyt bystra i dla ciebie to prawdziwy sukces — kontynuowała.
Do łez w moich oczach, wywołanych krótkotrwałym szczęściem, dołączyły łzy żalu i bólu, mieszały się ze sobą. Tych gorzkich było coraz więcej i pochłaniały wcześniejsze, bezpowrotnie.
Oczywiście, że zabolały mnie jej słowa, ale wydarzyło się coś dziwnego. Poczułam pewnego rodzaju ulgę, jakby wyjaśniła mi zagadkę, której nie rozumiałam. Przecież zawsze była dla mnie oschła, czemu tym razem miało być inaczej? Po prostu dałam się zwieść, jednym słowem.
Może nie jestem geniuszem, ale nie jestem też głupia — pomyślałam. W szkole zawsze radziłam sobie dobrze, na studiach otrzymywałam stypendium naukowe. Nie miała podstaw, żeby we mnie wątpić, a jednak tak się działo.
— Muszę kończyć mamo — głos mi się łamał. — Jestem zmęczona.
— Zadzwoń do brata z gratulacjami, zasłużył na to. Dobranoc — rzuciła pośpiesznie i się rozłączyła.
            Jak zwykle po rozmowie z matką czułam się niczym gówno. Jak nikt, potrafiła zmieszać mnie z błotem. Nigdy do tego nie przywykłam, zawsze bolało tak samo. Od kiedy pamiętałam taka była, powtarzała, że nigdy nie spełniałam jej oczekiwań, a ja stawałam na głowie, żeby choć raz mnie pochwaliła, żeby przyznała, że nie jestem aż tak beznadziejna.
To moja matka, kochałam ją. Choć wolałabym kochać za wszystko, a nie mimo wszystko. Chciałabym, żeby była ze mnie dumna, to jednak misja nie do wykonania. Nie byłam w stanie tego dokonać.
Przez matkę jestem taka zorganizowana i poukładana, jako dziecko starałam się robić wszystko dokładnie. Już jako mała dziewczynka układałam plan każdego dnia, by nic mnie nie zaskoczyło, żeby zobaczyła, że panuję nad wszystkim i mam wszystko pod kontrolą. Nigdy tego nie zauważyła.


*****


            Rano obudziłam się z opuchniętymi oczami, przepłakałam pół nocy. Cały pokój wypełniały promienie słońca. Kolejny piękny dzień, wreszcie wiosna pełną parą. Po wieczornym deszczu nie było śladu.
            Do pracy dotarłam piętnaście minut przed czasem, gdzie czekał już Martin, dziwnie podenerwowany.
— Cześć Am — rzucił, jak tylko przekroczyłam próg. — Dobrze, że już jesteś.
— Cześć. Coś się stało? — zapytałam, wyglądał na niespokojnego.
— Czy możesz mnie dziś zastąpić? Proszę, mam coś ważnego do załatwienia. Tylko dwie godziny — spojrzał błagalnym wzrokiem. 
Pierwsze, o czym pomyślałam to codzienne wizyty mężczyzny, który nie daje spokoju moim myślom. To przecież Martin zawsze go obsługiwał.
— Czy to konieczne? — zmarszczyłam brwi.
— Moja siostra przylatuje w odwiedziny, niezapowiedziana wizyta. Muszę tylko odebrać ją z lotniska i zawieść do domu — wyrzucał z siebie słowa w takim tempie, że ledwo mogłam go zrozumieć, jakby naprawdę mu się śpieszyło.
— Okay, dam sobie radę — uśmiechnęłam się.
Nie mogłam być taką egoistką. Martin mi pomagał zawsze, kiedy tego potrzebowałam, wystarczyło jedno słowo.
— Dzięki, jesteś wielka — pocałował mnie w policzek. — Wrócę przed lunchem, obiecuję — powiedział i już go nie było.
            Przygotowałam się do pracy i czekałam na pierwszych klientów. Rozmyślałam, co zrobić, gdy przyjdzie Route. Pojawia się codziennie od mojej wizyty w jego biurze. Jak powinnam się zachować? Traktować go jak każdego innego gościa i zachowywać zupełnie normalnie! — krzyczałam na siebie w myślach. Tak byłoby najlepiej, ale czy poradziłabym sobie?
            Godzinę później pojawił się „mój gość”. Spojrzałam na niego odruchowo, jak na każdego klienta, który przekracza próg restauracji. On też mnie zauważył. Z poważną miną, niesamowicie pewny siebie, zajął stolik. Nie mogłam oderwać wzroku. Wyglądał nieprzyzwoicie dobrze  jak zawsze.
Trzyczęściowy, ciemnoszary, idealnie skrojony garnitur, prezentował się na nim nieziemsko, biała koszula i jasnoszary krawat podkreślały oliwkowy kolor skóry. Nawet przez marynarkę dało się zauważyć ciężko wypracowane mięśnie pleców.
Poczułam przypływ adrenaliny, ręce zaczęły drżeć, a oddech stał się płytszy, zupełnie jakbym przebiegła kilka kilometrów.  Musiałam się opanować, moja reakcja była niedorzeczna, to przecież normalny facet. Po prostu na niego nie patrz — pomyślałam. Zebrałam się w sobie, co chwilę mi zajęło, i podeszłam.
— Dzień dobry. Czy mogę przyjąć zamówienie? — spytałam z pełnym profesjonalizmem.
Wzrok miałam utkwiony w kartce, ale czułam na sobie jego pożądliwe spojrzenie, które paliło.
— Poproszę dwie czarne kawy. — Zapisałam powoli, bo nie panowałam nad rękoma. — I twoje towarzystwo na deser — dodał zdecydowanym, nieznoszącym sprzeciwu głosem.
Moje zdziwione, wielkie oczy automatycznie powędrowały na jego twarz, uśmiechnął się przebiegle. Ołówek wysunął się z moich palców. Nieopisany magnetyzm już ciągnął mnie w jego stronę i odbierał możliwość normalnego myślenia.
— Słucham? Nie jestem dziewczyną do towarzystwa — prawie szeptałam.
— Nie twierdzę, że jesteś. Chcę po prostu napić się z tobą kawy —  spojrzał na mnie z nieokiełznaną drapieżnością, tak cholernie podniecającą.
Czułam się jak ofiara, która za chwilę zostanie schwytana, która wcale nie ma ochoty uciekać. Napięcie tworzyło się między nami za każdym razem, teraz wzrosło. Otoczyło mnie, zawładnęło moim ciałem i poprzez dreszcz, obiegający całe ciało, skumulowało się między nogami, w postaci niepokojącego pulsowania.
— To niemożliwe — powiedziałam szybko, próbując nad sobą zapanować. — Jestem w pracy.
— Właśnie masz przerwę, a poza tym, lokal jest pusty.
Jego oczy zdawały się widzieć wszystko, prześwietlać moją duszę, teraz kryło się w nich delikatne rozczarowanie, ale i determinacja.
— Nie mogę, Martin wyszedł, muszę go zastąpić — wyjaśniłam w nadziei, że odpuści.
W tym momencie do restauracji wbiegł zdyszany Martin.
— Już jest — uśmiechnął się Route z triumfem.
Biła od niego nieznana moc, która otulała mnie coraz ściślej i przejmowała kontrolę nad umysłem. Jego urok kompletnie mnie przytłaczał, przez niego gubiłam się we własnych myślach.
— Dobrze — zgodziłam się niespodziewanie, nawet dla siebie samej. — Pójdę po kawę.
— Zmieniłem zdanie, zabieram cię na spacer — zakomunikował, tak po prostu poinformował.
Moja zgoda była dla niego raczej zbędna, bo już wstał i był gotowy do opuszczenia tego miejsca. Rozum podpowiadał, aby zaprotestować, lecz wygrało… wygrało coś innego.
— Zabiorę tylko torebkę — odwróciłam się i poszłam na zaplecze.

1 komentarz:

  1. Trochę mnie irytuje, że rozdziały składają się z jednej, góra dwóch scen.
    Zaś jeśli chodzi o to co działo się w tym rozdziale, to niewiele. Zainteresowała mnie rozmowa Amandy z matką, może dlatego, że ta skojarzyła mi się odrobinkę z moją. Jednak ja umiałam się uwolnić, chyba od dziecka miałam odmienny charakter niż twoja bohaterka i nigdy nie bawiłam się w spełnianie oczekiwań. Byłam sobą, a jeśli jej to nie pasowało, to cóż, jak chciała przeżyć życie za mnie, to jedynie odcięcie się, widywanie raz na ruski rok, to dobra metoda na odcięcie takiej toksycznej pępowiny.
    Jeśli jednak miałabym się wypowiadać o panu prezesie, to nuda. Ciągle te same szczeniackie przepychanki. Niby coś innego się dzieje, ale opowiada to o tym samym i skupia się na tym samym.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń